A kto powiedział, że ślub i wesele to zawsze musi być utarty schemat – przygotowania, „wykupiny”, sztywne sukienki, niewygodne garnitury, kryształowa sala i dj z wszelkimi atrakcjami? I stres? Bo gonitwa, bo musi być idealnie, a co jak coś nie wyjdzie? Hej! To Wasz dzień! Więc jeśli czujecie, że to nie w Waszym stylu, to można spróbować inaczej!
Bo wiecie – często mniej znaczy więcej i taki właśnie jest slow wedding!
Magdalena i Michał postawili na taki właśnie luuz!
Swój ślub zorganizowali w górach, w otoczeniu łąk i lasów, za płotem hasały koniki, dla gości wynajęli domki, a przyjęcie odbyło się we wiacie nieopodal.
Były spontaniczne przygotowania, bieganie między domkami za dzieciakami, strojenie, bo wszystkie dekoracje Magda i Michał wykonali sami lub z pomocą gości!
Bez scenariusza, wszystko działo się bardzo naturalnie.
Był ich first look, a także wzruszające błogosławieństwo rodziców. Ślub w maleńkim, drewnianym kościółku, toast cytrynówką, a muzykę puszczała najlepsza dj’ka – ich córka.
Zdążyliśmy nawet wyskoczyć na sesję przy zachodzącym słońcu w lesie.
Na wszystko był czas.
A wieczorem – wszyscy wskoczyli w wygodne dresy i swetry i tańczyli na mini danceflorze, a kto się zmęczył, mógł odpocząć na leżaczku w strefie chilloutu! Lał się szampan Piccolo, a wszystko zakończyliśmy zimnymi ogniami, żeby by dzieciaki miały jeszcze większy fun!